Jednym z
najtrudniejszych wyborów w życiu jest decyzja,
czy
zrezygnować, czy próbować jeszcze bardziej.
Oslo, 14 stycznia 2019
Mijam kilka osób i wychodzę z
terminalu, wodząc wzrokiem po okolicy. Na sam widok ośnieżonego Oslo robi mi
się zimno, a przez ciało przechodzą dreszcze. Ania obiecała czekać na mnie tuż przy wyjściu, zadeklarowała również grzane
piwo wieczorem, jakiś tutejszy specjał, ale na wypadek wzięłam kilka swoich
butelek bo na trzeźwo tego wyjazdu na pewno nie
przeżyję. Wychodząc z budynku o mały włos nie
zabijam się o usypaną górkę śniegu, która nie wiadomo skąd wyrasta tuż przed
moimi nogami. Niczym zawodowy kierowca rajdowy hamuję na palcach i robię
efektowny drift wokół zaspy, zwracając przy tym uwagę stojącej niedaleko mnie
grupki garniaków po 30-stce. Kiedy odzyskuję równowagę, zauważam powoli
zmierzającą ku mnie uśmiechniętą Anię, z długonogim, czarno-białym psem u boku.
- Jak zwykle widowiskowe wejście – przytakuje z uznaniem.
- Mam nadzieję, że nie będziemy przemierzać bezkresu tego parkingu w
poszukiwaniu twojego Golfa. – Przytulam przyjaciółkę, a następnie drapię Zipa
za uchem.
- Golfik przeszedł na zasłużoną emeryturę, po ostatnim tripie po Niemczech
nawalił cały rozrząd – tłumaczy, prowadząc mnie między samochodami. Czy ktoś jeszcze, prócz mnie, nie zrozumiał o co jej chodzi? Tak? No to
przybijamy piąteczki!
- Czyli teraz mam być gotowa na Poloneza? Czy może na Malucha? –
Podśmiewuję się, na co Ania wywraca jedynie oczami i mruczy coś pod nosem.
Kilka chwil później zatrzymuje się przy białym, nowiutkim Volvo i otwiera
drzwi.
- Powiedz Marinusowi, że nareszcie dorobiłam się porządnego auta.
- Zapewne będzie skakać z radości. Chociaż po tamtej wycieczce ledwo mógł
narty zapiąć. – Opadam na fotel obok niej i zapinam pasy. Rozsiadam się
wygodnie i wsłuchując się w cichą melodię dobiegającą z radia tym razem nie na baterię, zamykam oczy.
- Jaki masz plan? – pyta po chwili.
- Działam na pełnym spontanie – wzdycham. Cytując klasyka „na przypale albo wcale”.
- Ambitnie – odpowiada i dodaje - Umówiłaś się już z Andersem?
- Jeszcze nie…
- A masz w ogóle zamiar to zrobić?
- Pytasz się jakbyś mnie nie znała – prycham i wywracam oczami. – Nie chcę
imprezy powitalnej; mam określony cel, którego się trzymam. Inaczej cały plan
diabli wezmą.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
- Chyba to już kiedyś słyszałam – zauważam.
- I dobrze wiesz, jakie to miało konsekwencje – Brunetka odwraca głowę w
moją stronę i patrzy na mnie spod byka. – Na pewno nie chcesz mojej pomocy?
- Złego diabli nie biorą, a gorzej, niż jest, już być nie może – unoszę
lekko kąciki ust, spoglądając niemo przed siebie. Bo to chyba prawda, nie? Co
innego może się zdarzyć? Meteoryt spadnie na ziemię, planetę nawiedzą przybysze
z kosmosu, czy też Norwegowie zmądrzeją i zostaną abstynentami do końca świata?
Ech, chyba się trochę zagalopowałam... Chrząkam głośno, otrzepując się z
niewidzialnego kurzu.
Uśmiech kochana, uśmiech!
Nagle zbaczamy z trasy i skręcamy w jakaś polną drogę.
- Ty w leśniczówce mieszkasz? – Rozglądam się po okolicy. W oddali widać
jakieś małe, drewniane domki. I drzewa. Pełno drzew.
- O tej porze miasto jest zakorkowane, już wystarczająco dużo cennego czasu
straciłam w swoim życiu - tłumaczy, wyciągając szyję niczym mała żyrafa,
wyglądając znad skórzanej kierownicy.
Postanawiam się nie odzywać do końca drogi. Jazda z Anią to często
ocieranie się o śmierć, ale póki na horyzoncie nie widać żadnej autostrady ani
mostu zwodzonego nad najgłębszą rzeką na świecie, chyba mogę czuć się
bezpiecznie. Problem w tym, że po kilku kilometrach droga wydaje się nie mieć
końca i pomimo śniegu, który w zawrotnym tempie spada z nieba, bardzo wyboista.
Wspominałam już, że właśnie prawdopodobnie jesteśmy bliżej naszego końca, niż
kiedykolwiek?
Nie mija może kilka minut, a maszyna staje.
- Cholera – klnie pod nosem Polka. – Co jest?
Koła ślizgają się na ubitym śniegu i nawet nie marzą o tym, żeby
ruszyć.
- Mam nadzieję, że masz jakieś rękawiczki i czapkę – rzuca pośpiesznie
przyjaciółka i otwiera drzwi, a ja dostaję nagły podmuch zimnego powietrza. –
Trzeba tego rzęcha wykopać.
- A kim ty w ogóle jesteś, żeby przeciwstawiać się siłom przyrody?! – Nie
ukrywam, wizja odśnieżania samochodu przy minus pierdylionowej temperaturze to
zabójstwo. Przynajmniej dla mnie.
- Pisarska, nie pierdol tylko bierz łopatę i odśnieżaj!
kilkanaście minut później
- No, kochany - mówi Ania, wsiadając do samochodu i poklepując go po
tapicerce - powinno być już dobrze.
Zapinam pasy i rozsiadam się wygodnie na fotelu. Ręce mi zaraz odpadną.
Nawet nie chcę na nie patrzeć i sprawdzać, jaki tym razem kolor tęczy
przybrały. Jedyne, o czym teraz marzę, to wyjechać stąd jak najdalej, na
Karaiby, Malediwy, Sri Lankę tudzież Madagaskar, żeby chociaż trochę uśmierzyć
ból.
Nigdy więcej.
Polka przekręca kluczyk w stacyjce. Raz, drugi, trzeci...
Coś czarno to widzę.
Po kilku mocnych uderzeniach w pedał gazu, pod maską coś strzyka, pyka,
uderza i... zamiera.
- Pięknie! - pieje Zaborowska. Aż podskoczyłam z wrażenia. Ona na prawdę ma
taką skalę głosu...? - Mój stary Golfik już dawno leciałby przez te zaspy!
Pieprzeni Szwedzi, co za gówno wyprodukowali...
- Tutaj raczej trzeba obwiniać temperaturę, a nie Szwedów - wywracam
oczami. Ania uderza bezradnie głową o kierownicę, włączając klakson.
- No i co teraz?
- Dzwonię po Kennetha...
Stoję przed ogromnymi, dębowymi drzwiami (klamka to chyba ze szczerego
złota jest, nawet swoje odbicie w niej widzę!). Za moimi plecami rozciąga się
widok na skocznię Holmenkollbakken. Oni w tej Norwegii to rzeczywiście
muszą jakieś kokosy zarabiać! I to takie w wersji norweskiej.
Ania żegna się z Kennethem pocałunkiem w policzek, ja jedynie
gromię go spojrzeniem. Jemu też rzednie mina na mój widok. I dobrze, niech wie,
że z nim też kiedyś pogadam! Kiedy nareszcie zostajemy same, Zaborowska wyciąga
pęczek kluczy z torebki i otwiera wrota do swojego królestwa Małych
Potworków.
- Nieźle się urządziłaś – lustruję każdy kąt mieszkania.
- Yhm – słyszę krzątaninę w sąsiednim pomieszczeniu. – Związek przydziela
wszystkim pracownikom mieszkania. Nie liczyłam na jakieś luksusowe warunki i
bardziej szykowałam się na niewielką kawalerkę, ale przez te dobre wyniki w
zeszłym sezonie postanowili chyba zaszaleć. Kawa czy herbata?
- Kawa - odpowiadam z uśmiechem. - Nie gubisz się w tak dużej przestrzeni?
– kontynuuję swój wywiad, siadając przy wysepce i opierając głowę na dłoniach.
- Przyznam, trochę mnie to przytłacza, ale przynajmniej Zip może nareszcie
dać upust swoim szaleństwom.
Spoglądam na bordera, który stoi obok Ani i przygląda nam się uważnie.
Maratończyk z niego, to prawda, a także pies z niezliczonymi pokładami energii.
I aż nie chce się wierzyć, że jest pół-bratem mojej kluchy Zoom!
- Dobra, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty – wzdycham, prostując
się. – Podasz mi jego adres?
- Poczekaj! Tak dawno cię nie widziałam! – Trzy dni, toż to szmat czasu! - Musisz mi wszystko
opowiedzieć.
Serio? Naprawdę chcesz słuchać tego, z jakim nieudacznikiem i życiowym
przegrywem się zadajesz?
- Tutaj nic nie trzeba tłumaczyć. Jadę do niego z nadzieją, że się nade mną
zlituje. I tyle – wzruszam ramionami. Ania stawia przed moim nosem kubek
aromatycznej kawy.
- W niezłe bagno się wpakowałaś – smutnieje Polka.
- To prawda, a najgorsze jest to, że jest ktoś, kto o tym wszystkim się
dowiedział.
Ania blednie, a jej oczy przybierają rozmiar pięciozłotówek.
- Markus się dowiedział?
- Gorzej, Kenneth. - odpowiadam zdawkowo. - Dlatego tobie powierzam drugą
część mojego misternego planu.
- Mianowicie?
- Musisz przeciągnąć go na naszą stronę i przekonać, żeby siedział cicho.
Najlepiej, jakby zapomniał o tym, że nas widział. Jasne? - Dziewczyna potakuje
na znak, że zrozumiała. - Może nie spowoduje żadnej katastrofy narodowej i ślub
odbędzie się we właściwym terminie.
Wiem, że porywam się z motyką na słońce, ale jak nie dzisiaj, to kiedy? Jak
nie ja, to kto? Najwyższy czas to przerwać. Tak szczerze, to pewnie miałabym w
dupie fakt, że gdzieś na drugim końcu Europy czeka na mnie jakiś Krasnal z
nadzieją, że w ostatniej chwili się rozmyślę, ucieknę sprzed ołtarza i przylecę
do Norwegii, zakładając razem z nim farmę reniferów gdzieś na granicy wiecznego
śniegu; ale nie pozwolę, aby Anders żył złudzeniami. Póki co mam jeszcze serce
i cierpliwość i resztki godności, aby przemówić mu do
rozsądku. Tylko największy problem tkwi we mnie, bo za każdym razem, kiedy
narusza moją przestrzeń osobistą, zapominam o całym Bożym świecie. Ja nie wiem,
co oni mają w tych oczach, ale te jego kurwiki doprowadzają mnie do szewskiej
pasji.
Mam na sobie moją ulubioną bluzkę z wyhaftowanym złotym napisem veni vidi vici przywiezioną z zeszłorocznych Mistrzostw
Globu na znak, że przyjechałam tutaj tylko w jednym celu. Zrobię wielkie
wejście, nakrzyczę na niego tudzież poproszę uprzejmie o odpierdolenie się ode
mnie i wyjdę, teatralnie trzaskając drzwiami.
Ha ha ha, gówno prawda. Drzwi do domu Fannemela są zamknięte na trzy
spusty, a z wnętrza mieszkania nie słychać nic.
Super, no po prostu zajebiście!
Uderzam z hukiem głową o drzwi. Boli. Ale nie bardziej niż fakt, że z
sekundy na sekundę tracę pewność w to, że jeszcze się z tego wygrzebię. Pech
mnie dzisiaj nie opuszcza.
- Kan jeg hjelpe deg? *– słyszę za plecami czyjś głos. Odwracam się na
pięcie, a moim oczom ukazuje się Stjernen. – Ach, to ty. – dodaje po angielsku.
– Co cię sprowadza do Fannisa?
- Mam do niego pewną… sprawę – Dobrze kłamię, prawda?
Andreas patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, jakby analizował to, co
właśnie powiedziałam.
- I specjalnie przyleciałaś do Norwegii żeby załatwić „tę sprawę”?
- Zależało mi na czasie – mówię pewnie. – Wiesz może gdzie jest Anders?
- O tej porze? – Spogląda na zegarek. – Pewnie biega.
- To ja poczekam – uśmiecham się delikatnie.
- No chyba nie będziesz stała pod jego drzwiami jak wyrzucony pies! – burzy
się Norweg.
- W obecnej sytuacji każda sekunda samotności działa na moją korzyść –
rzucam oschle, ale widząc pytające spojrzenie Andreasa, dodaję po chwili. –
Przepraszam.
- Chyba wiem o co chodzi. – Marszczy czoło i spuszcza wzrok.
- Super, naczelna norweska plotkara wam to wygadała? – krzyżuję ręce na
ramionach. Niech tylko wpadnie w moje ręce!
- Nie, domyśliłem się – posyła mi triumfujący uśmiech. – Anders ostatnio
znacznie się zmienił, to znaczy, nie patrzy na świat tak surowo, jak
dotychczas. Robiliśmy w kadrze zakłady: albo po latach badań i eksperymentów
udało mu się stworzyć homunculusa, albo znalazł dziewczynę. A tak w ogóle,
wyobraź sobie, że aż dwie osoby zagłosowały za tym, że Krasnal bawi się w
biologa!
- W sumie, nie dziwię się – parskam śmiechem. – Ryzykowałabym nawet
stwierdzenie, że wszyscy pochodzicie od kury i jesteście eksperymentem jakiegoś
szaleńca z Rosji.
- Hej, nie obrażaj nas! Przypominam ci, że jesteś na norweskiej ziemi.
Już się boję. Pewnie naślą na mnie jakąś mafię małych Fannemelów, z
tasakami w dłoniach i chęcią upieczenia mnie na ruszcie.
- A tak na poważnie, to radzę ci przemyśleć wszystko jeszcze raz. Fanni
dzięki tobie zmienił się o 180 stopni i zaczyna być tak miły, że z chęcią
rzygnąłbym tęczą – śmieje się. –A poza tym, każda kobieta powinna sobie sama
przekopać ogródek na wiosnę.
Uśmiecha się ciepło i wymija mnie, schodząc schodami na dół. Może ma rację?
Może ta zmiana wyszłaby mi na dobre...?
Wchodzę do mieszkania Ani, wcześniej trzaskając drzwiami. Jest... północ?
Pff, to i tak nieźle! Gdyby nie nieziemskie temperatury siedziałabym w tym parku
do rana.
Zdejmuję kurtkę i rzucam ją gdzieś w kąt.
- Nie jest ci zimno? - pyta zabawnie przyjaciółka.
- Grzeje mnie wewnętrzny wkurw - fukam i rzucam się na skórzaną kanapę.
- Sądziłam, że po tylu latach udręki w końcu stałaś się stałocieplna.
- Mój organizm lubi mi płatać figle – uśmiecham się szyderczo.
- Dobra, a teraz na poważnie - siada obok mnie i patrzy głęboko w oczy. -
No i co?
- No i chuj – wywracam oczami, i aż mnie bolą. Uwielbiam te momenty, kiedy
nie wiem, co powiedzieć, ale dobre wychowanie każe mi podtrzymać konwersację.
Brunetka potakuje tylko porozumiewawczo.
- Masz jakiś plan B?
- Nic tu po mnie, wracam do swojej drugiej połówki.
- Jak na ciebie patrzę to bardziej 0,7…
Całe życie z debilami…
~*~
*Mogę w czymś pomóc? (nor.)
Jest tutaj ktoś jeszcze? :(
Ja jestem! I czytam. I jest świetnie! Genialny rozdział :)
OdpowiedzUsuńOla
Jesteśmy :) Weny życzę
OdpowiedzUsuńHej ja tutaj jestem :D rozdział świetny :)
OdpowiedzUsuńMelduję się!
OdpowiedzUsuńJa jestem, czytam cały czas ^^
Rozdział świetny, jak zwykle, kochana. Mówiłam już kiedyś, że uwielbiam twój styl pisania?
Mafia małych Fannemelów... wybacz, ale moja głupia wyobraźnia się nieco uruchomiła xD
Weny!
Buziaki :**
Jestem, jestem! :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny <3 Z niecierpliwością czekam na następny ;*
Ja jestem. Mało czasu mam, nie wyrabiam nawet z pisaniem rozdziałów u mnie, a co dopiero mówić o komentowaniu... Ugh...
OdpowiedzUsuńCały czas tu jestem i czekam na kolejny. Wybacz ten beznadziejny komentarz, chce żebyś wiedziała, że tu jestem. DO treści odniosę się pod następnym
Zapraszam do mnie ;*
"Tak szczerze, to pewnie miałabym w dupie fakt, że gdzieś na drugim końcu Europy czeka na mnie jakiś Krasnal z nadzieją, że w ostatniej chwili się rozmyślę, ucieknę sprzed ołtarza i przylecę do Norwegii, zakładając razem z nim farmę reniferów gdzieś na granicy wiecznego śniegu (...)" - padłam przy tym! Lubię sarkazm Kasi i jej poczucie humoru. Szkoda tylko, że z Fannemelem sytuacja jest taka pokręcona. Jeszcze gorzej, że ten nie utrzymał wszystkiego w tajemnicy, jakkolwiek to utrzymanie miałoby nie wyglądać. A hasło, że "Fannemel dzięki niej się zmienił, dlatego powinna to przemyśleć" to najsłabszy argument z możliwych - przecież uczestniczył w zdradzie, więc jeśli się zmienił, to na gorsze. ;)
OdpowiedzUsuńA ja na miejscu Kasi nie byłabym wściekła, tylko przerażona. Tajemnica mają to do siebie, że jeśli zna je więcej niż jedna osoba, bo tajemnicami być przestają. Więc na ja bym się bała, jeśli nadal zależy jej na Markusie. Pomijam już oczywisty fakt, że jeżeli naprawdę tak jest, to powinna mu powiedzieć. W związku szczerość to podstawa. Gdy się kogoś kocha, to się go nie chce okłamywać.
Przepraszam, że tak późno, ale dopiero teraz zebrałam myśli. :<
Życzę weny! :)