7 mar 2016

Cztery: Podróż

Kobieta nie goni za mężczyzną, bo kto kiedy 
widział, żeby pułapka goniła mysz.



     Veitsbronn, 26 grudnia 2018

     Po zawodach w Lillehammer przyszła kolej na Oberstdorf, a co za tym idzie, również i na Turniej Czterech Skoczni. Dużo czasu na odpoczynek nie mieliśmy, tak więc zgodnie uznaliśmy z Markusem, że święta spędzimy drugi rok z rzędu samotnie w domu. Talerze nagle nie dostawały skrzydeł i nie latały po mieszkaniu, zatem chyba mogę uznać ten czas za wyjątkowo spokojny, mając na uwadze to, że w Norwegii relacje między mną na narzeczonym zwykle kończyły się na krótkiej wymianie zdań. Na czas świąt zakopaliśmy topór wojenny, po prostu każde z nas udawało, że nic się nie stało. To mi się naprawdę zaczyna nie podobać.
    Już w Wigilię dostałam wiadomość od Ani, że aktualnie przebywa na terenie Niemiec z niewiadomych przyczyn, ta jędza ma przede mną coraz więcej tajemnic i postanawia pobawić się w szofera, oferując nam podwózkę pod sam hotel. Po kilkugodzinnych negocjacjach wciągnęłam w to jeszcze Krausa, tak więc o godzinie 19 cała czwórka zameldowała się na parkingu pod jednym z bloków na naszym osiedlu. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że samochód Zaborowskiej jest aktualnie w naprawie i ma znikome szanse na nowe życie. Mimo to Polka nadal upiera się przy swojej decyzji.
     - Octavia poszła do kasacji, ale nie bójcie się, mam zastępcze auto - tłumaczy, prowadząc nas przez parking. W końcu zatrzymujemy się gdzieś na jego końcu. Rozglądam się i widzę następujące marki: Seat, Audi, Opel oraz stary Volkswagen Golf. I zgadnijcie, który to jej!
     - Kupiłabym nowe, ale boję się, że sąsiedzi nie będą mi zazdrościć - szczerzy się moja przyjaciółka i otwiera drzwi samochodu. O ile samochodem można go jeszcze nazwać.
     - Za mało ci płacą w tej Norwegii? - odzywa się wreszcie Marinus, jak dotąd zbyt zszokowany widokiem starego pojazdu i wizją spędzenia w nim kilku następnych godzin. - To coś w ogóle da się odpalić?
     - Zaskoczę cię. Przyjechałam nim tutaj z Krakowa - prycha i krzyżuje ręce na piersi. - To pamiątka rodzinna.
     - Biedne autko. - Markus pociąga teatralnie nosem, lekko poklepując Golfa po dachu.
     - Dobra, pakujcie się! - nakazuje Ania, ale jakoś nikt nie kwapi się do wejścia do wehikułu.
     - Anka, ja mam poważne obawy, czy my dojedziemy na miejsce cali - mówię spokojnie i delikatnie gdyż wiem, że na punkcie samochodów jest nieźle przewrażliwiona, a każde nieprzemyślane słowo może kosztować mnie uszczerbek na zdrowiu. Poważnie.
     - Jak dobrze, że nie brałem ze sobą sprzętu - oddycha z ulgą blondyn.
     - Cii! On to słyszy! - burzy się Zaborowska, a stojący za mną skoczkowie uderzają się w czoła. Echo odbija się kilkakrotnie o otaczające nas ściany bloków mieszkalnych.
     - To my może od razu rzucimy się pod koła jakiegoś TIRA... - proponuje nieśmiało Markus.
     - Synu! - przerywa mu Ania. - To cacko bryka jak młody tygrysek! Ty mi nie marudź tylko pakuj się do Golfika, bo nas dzień zastanie!
     Tak więc bez większych protestów pakujemy się jak autokar do Lichenia do biednego samochodu i obieramy kierunek na Oberstdorf. Cały czas mam wrażenie, że zaraz odpadnie tylne koło, ale nie chcę wszczynać niepotrzebnych dyskusji, gdyż widzę, jaką radość sprawia Ani prowadzenie samochodu. Więc siedzę cicho, w duchu modląc się o to, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Delikatne rytmy mojej ulubionej piosenki powoli odprowadzają mnie ku krainie Morfeusza. Powieki robią się coraz cięższe, zamykam zmęczone oczy... 
     Budzi mnie klakson. Zatrąbił tak ostro i nagle, że aż podskoczyłam i ugryzłam się w język. Spojrzałam przez tylną szybę. Za nami jest kilometrowy korek, a samochód Ani ledwo co jedzie. Trudno, jeżeli chcemy podziwiać dzieła sztuki, trzeba trochę pocierpieć. W Luwrze tez jest kolejka. Przekroczenie dozwolonej prędkości nam nie straszne, a to dość niecodzienna sytuacja, bo kiedy za kółkiem siada Zaborowska, wszystkie fotoradary na drodze głupieją. To się oczywiście tyczy tylko tych pojazdów, które rocznikowo nie są starsze od niej samej. Niestety, nasz srebrniutki Golfik do tych najmłodszych się już nie zalicza. Mimo to jak na razie obyło się bez przymusowych postojów. Samochodzik zapierdziela jak konik szachowy. Nawet koło przestało sprawiać wrażenie wpół żywego i niezdatnego do użytku, a i w silniku przestało coś strzelać. Ostatnio za dużo istnień zaczęłam oceniać zbyt pochopnie. Może nowy nabytek Ani jeszcze nas czymś zadziwi?
     O tej porze normalnie nie ma dużego ruchu, ale widać nie tylko my zmierzamy na inaugurację najbardziej prestiżowych zawodów. Jadące przed nami auto nagle zwolniło, a że jedziemy dwupasmówką, Ania postanawia zaszaleć i puszcza kierunek.
     - Raz się żyje... - mruczy pod nosem. 
     - Ty chyba oszalałaś! Przecież on ledwo jedzie! - wrzeszczy Marinus.
     - Nie czepiaj się szczegółów. Jak woźnica dobry, to i kucyk będzie zapierdalał. - Słyszę jedynie z jej ust, po czym naciska mocniej na pedał gazu.
     Gorączkowo chwytam rękę siedzącego obok Markusa i zaczynam w duchu odmawiać zdrowaśki. 
     Ona nas zabije...
     Zaborowska, wspierając mentalnie swoje "nowe" autko, zjeżdża na drugi pas, równa się z samochodem i w tempie wyprzedzającego TIRA zostawia go w tyle. Facet z czarnego Mercedesa GLC namiętnie dłubie w telefonie, kompletnie niezrażony uczestnictwem w ruchu drogowym. Kiedy spostrzega, co go właśnie wyprzedziło, rzuca urządzenie gdzieś obok i łapie za kierownicę. Z wymalowanym na twarzy gniewem i konsternacją uderza w pedał gazu. Nim się obejrzeliśmy, Mercedes znów jest przed nami. Normalnie jak na Gwiezdnych Wojnach skrzyżowanych z Powrotem do Przyszłości - najpierw smugi dymu, a potem płonące światła na betonie autostrady. I tyle go widzieliśmy.
     - Toś mu wjechała na ambicję - kwituje siedzący obok Anki Marinus, na co ta jedynie wywraca oczami i podgłaśnia radio. I wierzcie mi lub nie, ale jest ono na baterie. 
     Powoli dojeżdżamy do Oberstdorfu. Księżyc nieśmiało przebija się przez gałęzie drzew rosnących przy drodze, a z radia płynie przyjemna, cicha, świąteczna muzyka. Szkoda tylko, że po niemiecku. Uwierzcie mi, nawet w takich klimatach brzmią one jak wypowiedzenie wojny. 
     Niech ta podróż się jak najszybciej skończy...




     
Oberstdorf, 27 grudnia 2018


     Ostre światło przebijające się przez okno dociera do moich tęczówek, klując w oczy. Okrywam się kołdrą po sam czubek głowy, próbując ponownie usnąć. Nocna wycieczka odcisnęła tak mocne piętno na moim karku, że przez najbliższych kilka dni nie będę mogła swobodnie ruszać głową. Mrucząc pod nosem, wspieram się na łokciach i siadam na brzegu łóżka. Jestem sama w pokoju, Markus pewnie poszedł na trening. Zegarek na ścianie wskazuje godzinę dwunastą, czyli wszystko się zgadza. To chyba będzie mój najcięższy turniej, na jakim byłam. Nawet nie próbowałam negocjować z trenerem o to, by przydzielił mi inny pokój, zniosłabym nawet Stephana Leyhe, który podobno w czeluściach swojego pokoju buduje bombę na samego Hofera. 
      Nie mam po co siedzieć sama i czekać na niego jak na zbawienie, toteż ubieram się pospiesznie i wychodzę z pokoju. Na co dzień nie śpię tak długo, Zoom wierciłaby mi dziurę w brzuchu dosłownie, ale po tej zwariowanej nocy należało mi się kilka godzin snu więcej. Może dobrze, że razem z Nike zostały w domu. Srebrna Strzała Ani posiada chyba najmniejszy bagażnik, jaki w życiu widziałam.
     Podążam powoli ku Schattenbergschanze, kiedy zza rogu, niczym krakowski dresiarz, wyskakuje jej wysokość Fannemel ze słuchawkami na uszach. Na jego widok padam ofiarą powszechnego prawa grawitacji ku centrum ziemi, a mówiąc prościej, tracę równowagę. Ostatkiem sił opieram się o ceglany budynek, co wygląda dosyć nonszalancko. Anders uśmiecha się, a mi aż nogi miękną. 
     - Miło cię widzieć - przystaje.
     - Mi ciebie też - chrząkam i aż podskakuję, kiedy w kieszeni zaczyna mi wibrować telefon, a na jego ekranie wyświetla mi się wiadomość od Ani:

     znów zatrzasnęłaś się w łazience?!

     Jak fajnie, że moja przyjaciółka się o mnie troszczy...
     - Co u ciebie? - pyta Norweg.
     - Szukam narzeczonego - uśmiecham się i chowam telefon z powrotem do kieszeni.
     - Z przyjemnością go zastąpię - śmieje się Anders. O Hoferze najwyższy, jaki on ma uśmiech... Patrzę na niego z zakłopotaniem wymalowanym na twarzy. Cała moja pewność siebie nagle gdzieś sobie uleciała, zostawiając mnie samą z nadal nieziemsko uśmiechającym się Fannemelem. Chłopak zauważa moje skrępowanie i dodaje po chwili. - Niedługo zaczynają się treningi, pewnie rozgrzewa się gdzieś w okolicach skoczni. 
     - No tak. Treningi - Błądzę spojrzeniem po jego oczach. Przygryzam dolną wargę i spuszczam wzrok. W głowie mam istny mętlik, nad którym nie potrafię zapanować.
     - Coś się stało? Słabo ci? - podchodzi bliżej i kładzie rękę na moim ramieniu. Czuję, jak dreszcze przechodzą mi po całym ciele, a jego perfumy przyjemnie drażnią nozdrza.
     - Nie, to chyba przez tą podróż - zapewniam. - Chodźmy już.
     Nabieram więcej powietrza do płuc i razem z Andersem zmierzamy ku skoczni. Źle się dzieje. Zachowuję się jak jakaś napalona nastolatka, tracąc zmysły przy Norwegu. Zupełnie zapominam o tym, że na moim palcu spoczywa już srebrny pierścionek, który jednak zobowiązuje mnie do pewnych zachowań, ale jak widać życie ma inny plan co do mnie i za wszelką cenę stara się uświadomić mi, że... jestem w błędzie? Chociaż, patrząc na to z drugiej strony, wiele się przez poprzedni tydzień nie zmieniło. Wyglądamy jak dzieci, jak para przyjaciół, która niby jest razem, ale wewnątrz nich panuje walka polegająca na psychologicznych zagrywkach, mając nadzieję, że któreś wreszcie pęknie. Ale nie mogę się poddawać. Nie wiem, co planuje Anders, czy chce zaskarbić sobie moje zaufanie, czy też liczy na coś więcej. Póki co, tego "czegoś" na pewno nie dostanie. Nic nie jest jeszcze stracone.
     Kiedy znajdujemy się już między domkami poszczególnych reprezentacji, zaczepia mnie ochroniarz. 
     - A panienka co tutaj robi? - zatrzymuje mnie. - Autografy rozdawane są po konkursach.
     - Ale ja nie po autografy, ja mam akre... - przejeżdżam dłonią po kurtce, ale nie wyczuwam laminowanego skrawku papieru. Przetrząsam nerwowo wszystkie kieszenie, ale mojej akredytacji jak nie było, tak nie ma. 
     Pierdoło, zostawiłaś ją w pokoju...
     - Ona jest ze mną - mówi pewnym tonem Anders.
     Ochroniarz patrzy na nas posępnie, a następnie niechętnie przepuszcza i pozwala iść dalej. 
     - Dzięki - oddycham z ulgą. - Z tym pomaganiem to już przesada, rośnie mi u ciebie taki dług, że chyba do śmierci go nie spłacę - śmieję się.
     - Jeszcze będziesz miała na to sporo okazji - mruga chłopak. To nie byłoby normalne spotkanie, gdyby nie skończyło się z wielkim przytupem. Norweg podchodzi bliżej i mocno obejmuje, a ja czuję, jak się powoli rozpływam. Nie chcę, ale nie potrafię się opanować. Masuje delikatnie moje plecy, kiedy słyszę narastający odgłos kroków.
     - No jesteś wreszcie! Ileż można na ciebie... - mówi Ania, ale przerywa, kiedy spostrzega nadal wtulającego się we mnie blondyna.
     - Nie mam akredytacji, Anders mi pomógł - wyjaśniam niezręczną sytuację.
     - Zaraz wchodzisz na skocznię. - Dziewczyna zwraca się do Norwega, na co ten odchodzi od bez słowa i wchodzi do kadrowego domku.
     - Widziałaś gdzieś może Markusa? - przerywam krępującą ciszę.
     - Nie zasłaniaj się nim, co kombinujesz? 
     - Ja? Ja nic nie kombinuję - wzruszam ramionami. - Zapomniałam akredytacji, przyczepił się do mnie ochroniarz, a Anders się za mną wstawił.
     - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz... - wzdycha jedynie i wymija mnie, zostawiając samą z myślami. Przesadziłam. Ona ma rację.



     - Pamiętasz o naszej ostatniej rozmowie? - pyta Markus. Niedługo mają zacząć się kwalifikacje. Jesteśmy sami w domku, Felix wyszedł na chwilę, podobnie jak reszta kadry.
     Nie trudno o niej zapomnieć.
     - Pamiętam - odpowiadam stanowczo, pomagając mu wypakować sprzęt. Krew zaczyna mi szybciej płynąć, a serce mało co nie wyskakuje z piersi.
     - I? - ciągnie dalej.
     - I nie chcę do niej wracać - prostuję się, głośno wzdychając. 
     - Kaśka, ja cię do niczego absolutnie nie namawiam, ale to jest dziwne, że po czterech latach nie jesteś pewna, czy chcesz wziąć ze mną ślub.
     - Ale ja jestem pewna! Tylko nie chcę potem mieć wyrzutów sumienia, że zrobiłam źle.
     - Czyli żałujesz, że zgodziłaś się przyjąć oświadczyny. Tak mam to rozumieć? 
     - Nie, Markus, ja...
     - Wybacz, praca wzywa - przerywa mi i zarzucając narty na ramię, wychodzi z budynku. Chce mi się krzyczeć. To nie miało tak być. Miałam go namawiać, on miał się zgodzić, ale cały plan kij strzelił. Zdesperowana rzucam leżącą niedaleko rękawiczką w drzwi, o mało nie uderzając Marinusa w głowę.
     - Chciałaś mnie zabić? 
     - Spokojnie, od jakiegoś czasu nic mi nie wychodzi - prycham i opadam na krzesło.
     - Może z nim pogadaj, tylko tak na spokojnie - siada obok mnie.
     - Ale z nim się nie da spokojnie rozmawiać! - Ukrywam twarz w dłoniach. Oczy zachodzą mi łzami. Już niczego nie jestem pewna.
     - Kasia, to jest tylko przejściowe, my z Claudią darliśmy koty przez pół roku, a teraz jesteśmy małżeństwem już drugi rok. - Ujmuje moją dłoń. - Może powinnaś się zgodzić.
     - A ty nie powinieneś być na skoczni? - pytam po chwili, podnosząc na niego wzrok.
     - Nie muszę się kwalifikować, zapomniałaś? - uśmiecha się pokrzepiająco. - I będę tutaj z tobą siedział dopóki się nie zdecydujesz.
     







~
Mały (ale taki na prawdę mały!) poślizg, ale to tylko dlatego, że w pewnym momencie pisania totalnie się zawiesiłam i bezmyślnie wgapiałam się w monitor z nadzieją, że samo się za mnie napisze. No i tak... średnio to wyszło. Nie wiem, może mi się tylko wydaje. Sami oceńcie! :)
A, i tak a propos waszych spekulacji - na Marinusa nie liczcie, on tutaj tylko w roli Matki Teresy i dobrej duszy, jak widać, udziela Kaśce korepetycji z bycia w związku małżeńskim :D 
Pozdrawiam! :))
P.S. u niektórych z was mogę być z małym opóźnieniem. Postaram się to szybko nadrobić ;)

5 komentarzy:

  1. Kaśka, no co ty robisz? Masz przecież Markusa! A właściwie... Anders jest tutaj tak uroczy, że nie miałabym nic przeciwko, żeby zajął miejsce Eisenbichlera :D
    No, bo kto widział, żeby przyszłe małżeństwo tak dało ze sobą koty? Przeze ten okres przedmałżeński to sielanka jest, a nie wojna... i zazwyczaj po ślubie to się dopiero zmienia.
    Czekam na kolejne cudeńko!

    Buziaki ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem!
    Co ja mogę powiedzieć... bardzo dobry rozdział, jak wszystkie poprzednie ^^ Zawsze wpadam do ciebie z ogromną przyjemnością, bo wszystko naprawdę świetnie się czyta. Dobra robota!
    O choinka, co tutaj się wyrabia! Czyżby Kasia lekko nam się zauroczyła w Andersie? Powiem szczerze, nie spodziewałam się tego. Ale przecież ona ma Markusa... no, zaczynają nam się sprawy sercowe nieco komplikować. Pytanie tylko, co Kaśka z nimi zrobi. Anders jest kochany, więc... ja tam w sumie nic przeciw temu nie mam, gorzej z Markusem i jego męską dumą, która może się poczuć lekko urażona.
    Zapomniałabym o Marinusie! Ciężko było się przy nim nie uśmiechnąć :D
    Czekam, buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    O nie,nie,nie! Ja rozumiem,że pary mają problemy,chwile zwątpienia itd,ale nie można wszystkiego zaraz skreślać . Wiem,że Markus mógłby okażą wiecej zainteresowania i uczuć...ale jak Kaśka coś postanowi to wydaje mi sie,że on bidoczek nie bedzie miał nic do powiedzenia...
    Popieram w 100% Marinusa! :D Powiedziałabym pewnie identycznie. Może dlatego,że darzę Eisenbichlera wielką sympatią. :)) Nie mam nic do Andersa,tak w ogóle to go lubię,ale nie widzę go tu (czytaj : u boku Kasi).
    Uogólniając rozdział świetny ;D
    Czekam na kolejny :*
    Buźka :3
    Gabi

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyczuwam kłopoty na horyzoncie. W związku Kaśki i Markusa źle się dzieje. Potrzebna jest im poważna rozmowa, a nie jakieś krótkie pogaduszki w biegu.
    Wydaje mi się, że pojawienie się Andersa jest pewnego rodzaju próbą dla Kaśki. Jeśli się okaże, że poczuje coś do Norwega, to znaczy, że między nią a Eisenbichlerem miłość już dawno się wypaliła.
    Ciężki okres przed główną bohaterką.
    Teraz pozostaje czekać na następny rozdział :)
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, jestem! :)
    Rozdział cudo ♥ Jak każdy inny zresztą.
    I co ja mam powiedzieć? Jestem zła na Kaśkę. Odwala takie rzeczy... Przecież ma Markusa, narzeczonego. Chociaż z drugiej strony... I on nie wykazuje zainteresowania swoją narzeczoną. Anders jest cudowny, ja go uwielbiam, ale Kaśka nie może. Niech on się lepiej zajmie Anią czy kim tam chce.
    Czekam na kolejny
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń