5 lut 2016

Dwa: Zguba

Są ludzie, z którymi relacje się nie zepsują,
 nie ważne ile czasu się nie widzicie , ile czasu nie rozmawiacie,
 zajmują pewne miejsce w sercu 
i nic nie jest w stanie tego zniszczyć.




     Lillehammer, 21 grudnia 2018

     Przy minus piętnastu zamarza humor. Któryś z laureatów Nobla dowiódł, że jak się kogoś wsadzi do zamrażarki, to po mniej więcej godzinie łaskotki już go nie śmieszą. Niestety nie ustalił, co jest tego przyczyną.
     Pogoda dołująca jak szwedzki film psychologiczny. Wieje wiatr, przez co odczuwalna temperatura jest jeszcze niższa, niż wskazują termometry. Naciągam kaptur na głowę, a ręce chowam w kieszenie kurtki. Temperatura w Lillehammer oscyluje gdzieś grubo poniżej zera, a w ogrzaniu nie pomaga nawet ciepła, kadrowa kurtka. Przestępuję z nogi na nogę i rozglądam się po terenie skoczni. Trwają właśnie ostatnie treningi przed kwalifikacjami. Trybuny prawie puste, tylko gdzie nie gdzie jacyś zabłąkani kibice szaleńczo wymachują flagami, wydzierając się przy tym jak dzikie orangutany. Chyba szykują gardła na jutrzejszy konkurs. Zoom prawie przysypia, takie widoki już na nią nie działają; Nike za to rozgląda się we wszystkie strony, mało nie urywając sobie głowy. Klejone uszy, jak małe radarki, patrolują uważnie okolicę w promieniu dziesięciu metrów, śmiesznie podskakując przy każdym ruchu głowy. Szczególnie upodobała sobie stojące obok nas kilkuletnie dziecko z wymalowaną norweską flagą na pół policzka. Ostrożnie podchodzi bliżej i zaczyna lizać ubrudzone w wacie cukrowej paluszki, na co mały chłopiec jedynie chichocze i bełkocze do pieska w ojczystym języku.
     Wrzawa na trybunach znacznie się powiększa, bo oto na belce zasiada Andreas Stjernen. Wybija się mocno i leci wysoko nad zeskokiem, lądując na sto dwudziestym metrze. Kręci lekko głową i odpina narty, po czym kieruje się w stronę barierek. Tuż za nimi czeka już na niego młoda kobieta, zapewne fizjoterapeutka, bo kiedy Norweg do niej pochodzi, wskazuje na swoją kostkę i coś tłumaczy. Brunetka pomaga mu dojść do ławki, a następnie dokonuje ogólnych oględzin obolałej stopy. Chłopak chyba ostatnio sobie nie radzi. Coraz rzadziej można zobaczyć go w drugiej serii. To już nie ten wiek, tak sobie tłumaczy. Mimo to nadal jest jednym z podstawowych członków norweskiej kadry. Dziewczyna wymienia ostatnie uwagi z Andreasem, po czym przekręca twarz bardziej w moją stronę, z wyraźnym grymasem niezadowolenia. Przyglądam jej się uważnie. Twarz jakaś taka znajoma, ten błysk w oku... Czy ja jej już kiedyś nie widziałam?
     Podchodzę bliżej i zamieram, bo oto moim oczom ukazuje się Ania, we własnej osobie, z jakimś samurajem na głowie w stylu Żabsona i oczojebnej kurtce z ogromnym napisem NORGE na plecach. Mrugam kilkakrotnie oczami. Chyba mam jakieś omamy.
     - Anka?! - pytam, ciągnąc za sobą zdezorientowane bordery. 
     - O, hejka! - Cała Zaborowska! Szczerzy zęby i macha ręką mimo, że stoję kilka metrów dalej.
     - Co ty tutaj robisz? - pytam, kiedy wraca mi głos.
     - A pracuję - wzrusza ramionami, jakby to była rzecz oczywista. 
     Stoję w zamyśleniu i spoglądam na przyjaciółkę, jakby co najmniej była kosmitką. Chociaż w tej kurtce to dużo jej nie brakuje. 
     - Od kiedy? 
     - Od dwóch tygodni - przewraca oczami. - Dziewczyno, ty w innym wymiarze żyjesz, czy co? Przecież doskonale wiesz o tym, że dostałam pracę.
     - Ale kontrakt miałaś zapewniony w Bełchatowie, a nie w Norwegii. A skoki z siatkówką dużo wspólnego nie mają.
     - Wiem, ale plany się zmieniły.
     - Plany? To ty wszystko planowałaś? I ja o niczym nie wiedziałam?! - wrzeszczę, przez co zwracam uwagę ludzi stojących niedaleko.
     - No, jakoś nie było okazji porozmawiać - uśmiecha się niewinnie i natychmiast zmienia temat. - A więc to jest ten słynny, nowy border Pisarskiej. Znaczy,  j e s z c z e  Pisarskiej. - Patrzy na mnie zabawnie, a następnie schyla się, aby podrapać sunię za uchem. - Jak ją ochrzciłaś?
     - Nike - sarkam opryskliwie. - Ty się lepiej tłumacz, co cię tutaj tak naprawdę ściągnęło. Bo ludzie tak z dnia na dzień wyznania nie zmieniają.
     Ania wzdycha ciężko, po czym odwraca wzrok.
     - Chyba się zakochałam - odpowiada po chwili, niepewnie. Czy ja dobrze słyszę? - No co się tak gapisz, pierdoło! - Jej policzki przybierają odcień dorodnego buraka. - Chyba każdy zasługuje na miłość.
     - Dobrze, rozumiem, ja się bardzo cieszę, tylko nie pojmuję tego, dlaczego nasza czołowa kandydatka na zakonnicę postanawia rzucić habit w kąt i oddać się jakiemuś facetowi? - unoszę brwi do góry.
     - Nie przesadzaj - dąsa się.
     - Anka, żartowałam przecież. - Dziewczyna dostaje lekkiego kuksańca w bok i od razu się rozwesela, a na jej dotąd przepełnionej gniewem twarzy rysuje się lekki uśmiech.
     Stoimy chwile w milczeniu, niemo wpatrując się w zeskok skoczni.
     - To kto jest tym nieszczęśnikiem? - pytam po chwili z ogromnym bananem na ustach. Twarz Zaborowskiej ponownie zmienia kolor, a ja powoli zaczynam żałować, że nie zamknęłam buzi na kłódkę.
     - Nie twój zakichany interes! - wrzeszczy, marszcząc przy tym zabawnie czoło.
     - Jak nie chcesz, nie mów. I tak się dowiem. Wiesz, siedzę w tej branży nieco dłużej i mam wtyki w reprezentacjach - odpowiadam dumnie i ponownie przenoszę wzrok na kompleks skoczni w Lillehammer. Katem oka obserwuję, jak nową fizjoterapeutkę Norwegów powoli zalewa złość. Jej lica po raz kolejny zaczynają identyfikować się z kurtką, a prawa noga, jak to ma w zwyczaju, zaczyna nerwowo drżeć.
     - Jeszcze się policzymy - dodaje, akcentując każde słowo i odchodzi, zadzierając głowę wysoko, na co ja jedynie kręcę z politowaniem głową. 
     Najpierw obraża się jak mała dziewczynka (którą w głębi duszy nadal jest), a po niedługim czasie znów opowiada mi różne anegdoty ze swojego arcyciekawego życia, zapominając o tym, co miało miejsce kilka chwil wcześniej. Jej się po prostu nie da nie lubić. Cudowna osoba, potrafiąca dosłownie zarażać swoim optymizmem wszystkich dookoła. Taka typowa "i do tańca, i do różańca". Teraz stoi gdzieś przy bandach, prężąc dumnie pierś i krzyżując ręce, udając niedostępną. Próbuję chociażby w najmniejszym stopniu domyślić się, któż to skradł serce mojej małej fajtłapy Zaborowskiej, lecz jedyne co wiem, to to, że należy do czołowej elity skakajców i najprawdopodobniej jest Norwegiem. Niestety, żaden ze Skandynawów nie kwapi się do wylewnych powitań z Polką. Najwyraźniej uknuła sobie bardzo solidny spisek z jednym z nich, albo, co jest bardziej prawdopodobne, ten "nieszczęśnik" nawet o tym nie wie. Czeka mnie bardzo pracowity sezon... Ale przede mną niczego nie ukryje! Już ja o to zadbam!
     Z przemyśleń wyrywa mnie głos jednego z nowych serwismenów w niemieckiej kadrze, Felixa. Wysoki chłopak uśmiecha się, pokazując rząd idealnie równych i białych zębów.
     - Czy ten pies zjada ludzi? - pyta, wskazując wzrokiem na Nike. 
     Czy on nie powinien teraz siedzieć w domku i smarować nart?
     Patrzę na niego krzywo, niepewna jego zamiarów. Doświadczenie mówi mi, by powiedzieć "tak, nawet kości potrafi połknąć" dla świętego spokoju, ale postanawiam nie szufladkować Niemca po pierwszej rozmowie. W końcu trzeba złapać dobry kontakt z całym sztabem.
     - Nie - odpowiadam z uśmiechem na ustach i zdezorientowaniem na twarzy.
     - Ach, szkoda - krzywi się i klaszcze w dłonie. - Bo mógłby zjeść moją nową sąsiadkę. Tak jej nienawidzę... - kręci głową, na co ja wybucham niepohamowanym śmiechem. Chyba mam nowego towarzysza do rozmów.




      - Jeżeli jeszcze raz we mnie czymś rzucisz, to ci to gwarantuję, że jak tylko wrócimy do Niemiec, dam Zoom wszystkie twoje wkładki do gryzienia! - wrzeszczę na Severina, który od kilku, długich minut miota we mnie jakimiś niezidentyfikowanymi obiektami latającymi. Freund po kilku morderczych spojrzeniach z mojej strony odkłada z wyrzutem na stół zwinięte w malutkie kulki resztki kartki, a następnie wzdycha głośno. Nudzi się jak mops i szuka zajęcia, podobnie jak reszta skoczków, czekająca na wznowienie kwalifikacji. Wiatr wieje niemiłosiernie i nawet nie myśli, aby przestać. Skoczyło, bagatela, 15 zawodników, z czego 6 to krajowa grupa Norwegów. W drewnianym domku panuje niezręczna cisza, przerywana cichutkim pomrukiwaniem bawiących się w kącie pomieszczenia psów.
     - Nie prościej by było odwołać kwalifikacje i puścić jutro 60 zawodników? - myślę głośno.
     - Najwyraźniej nie - odpowiada przysypiający Marinus.
     Wiszący na ścianie zegar nieprzerwanie odmierza czas, wskazując jednocześnie, że od ostatniego skoku oddanego na Lysgårdsbakken minęło już 40 MINUT. 40, okropnie długich minut, przerywanych jedynie informacjami o przedłużeniu czasu oczekiwania na wznowienie kalifikacji o kolejne kwadranse. Czuję dudniącą mi w uszach krew, doprowadzającą mnie do szału. 
     - Dobra, jak chcecie to siedźcie tutaj i czekajcie dalej. Wychodzę - informuję wszystkich obecnych i ciągnę za sobą uradowane bordery.
     - Ale gdzie ty idziesz? Zaraz zaczną się kwalifikacje! - protestuje Markus.
     - Przewietrzyć się - odpowiadam i trzaskam drzwiami, które o mało nie wylatują z futryn.
     Powoli opuszczam teren skoczni i kieruję się w stronę centrum miasteczka. Psy wesoło drepczą w okół mnie, przystając co chwilę. Mróz przyjemnie szczypie mnie w twarz, a wiatr rozwiewa włosy. Brakowało mi takich wyjazdów. Po czterech latach można się uzależnić. Prawie co tygodniowe wyjazdy na stałe zagościły w moim życiu, ale w cale nie narzekam. Z taką ekipą na prawdę nie można się nudzić! Moim najlepszym "kadrowym przyjacielem" już od dłuższego czasu jest Marinus, na którego zawsze mogę liczyć i któremu zawsze mogę się zwierzyć. No własnie, z czego? Historia trochę dłuższa, może kiedy indziej ją opowiem.
     Dobra, chyba czas wracać, coś się za głośno zrobiło na skoczni (i nie są to gwizdy niezadowolenia!). Przywołuję psy, zapinam smycze i ruszam powrotną drogą na Lysgårdsbakken.
     - Stało się coś? - pytam, wchodząc do domku.
     - Kwalifikacje odwołali, to się stało! - odpowiada tuż za moimi plecami zdyszany Schuster. - Zbierać manatki, wracamy do hotelu!
     Wcale nie zdziwiła mnie ta wiadomość. Już od samego początku było widać, że nic z tego nie będzie, każdy to widział. Organizatorzy zapewniali, że "prognozy są optymistyczne", "na kwalifikacje powinno przestać". Czy oni jeszcze się nie nauczyli, że z pogodą nie wygrają?
     Po kilku minutach siedzimy już wszyscy w autokarze. Kiedy jednak dojeżdżamy pod hotel, ogarnia mnie dziwne uczucie. Jakoś tak... pusto, lżej, czegoś mi brakuje. Robię w myślach szybką listę: Zoom - jest, leży na podłodze i śpi, Nike - też, siedzi na moich kolanach i bawi się pomponem od czapki, przeliczam ukradkiem skoczków - każdy obecny, telefon -  przeszukuję kieszonki...
     - Cholera, chyba zgubiłam telefon!



~

No dobra, nie chcę zapeszać, ale jestem z tego wyżej naprawdę zadowolona! Tak w granicach rozsądku, ot! 
Baardzo bym chciała podziękować wszystkim, którzy skomentowali poprzedni rozdział. Nawet nie wiecie, jak bardzo mnie to motywuje! ♥ U niektórych z was mogę się pojawiać z małym opóźnieniem, ale z racji, że od kilku dni mam ferie postaram się to jak najszybciej nadrobić :)
Pozdrawiam! :)) (czy tylko ja tak cholernie cieszę się na zawody w Oslo? :D)

13 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie. Jest inne, ciekawe. Przed chwilą skończyłam czytać Hall of fame i teraz kończę ten rozdział. Albo bardzo się wciągam, albo rozdziały są coraz krótsze. XD
    W każdym razie bardzo zaciekawiła mnie ta historia.
    Co do rozdziału: chcę już Ankę i Fannisa. Może będą chodzić razem z Kaśką i Markusem, no i Zoom, Nike i psem Anki, na podwójne randki? :'D Ten nowy serwismen naszych dojczów kojarzy mi się z kotem...w sensie, nie z Maćkiem. XD Pewnie przed imię... Wydaje się fajny, tylko żeby nienamieszał pomiędzy Kasią a Markusem... ^^
    Życzę weny i z niecierpliwością czekam na następny rozdział. :D
    Pozdrawiam. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem!
    Kochana, powiem szczerze, że jestem zauroczona tym rozdziałem, bo nie dość, że jest genialny sam w sobie, to jeszcze bardzo zabawny. Dobra robota! ♡
    No no, akcja nam się coraz bardziej rozkręca. I to mi się podoba ^^ Anka u Norwegów, czyżby... któryś mocniej zawrócił jej w głowie? I chyba nawet wiem, który :D Czekam już na pojawienie się Fannisa, bo to pewnie tylko kwestia czasu :)
    Zaintrygował mnie pierwszy akapit... ciekawe spostrzeżenie xD
    Czekam!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo! O tym zamrażaniu to ciekawa rzecz, chyba wypróbuję na bratu :P
    W kim Anka się zakochała? Mogłabym wejść w ,,bohaterów'' ale chcę mieć niespodziankę :P
    Och ten telefon! Naprawdę taki ważny!?
    Weny życzę i czekam na następny :* pozdrawiam
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej Kochana :*
    Jeju, jeju. Rozdział przecudowny! :* Jesteś tak dobra w tym co robisz... :)
    Rozwaliło mnie "Czy ten pies zjada ludzi?" hahaha :D Już lubię Felixa!
    No i Anka. Hm... czyżby jeden z Norów skradł jej serducho? No, no. Czekam na kolejny.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam Cię! Dość zabawny rozdział i domagam się, by każdy kolejny taki był ^^
    Coś mi się wydaje, że pewien Norweg zawrócił Ance w głowie. Nie mogę się już doczekać Fannisa ;)
    Czekam na kolejny, pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. "Czy ten pies zjada ludzi?" wygrywa!
    Tak w ogóle hej, wreszcie znalazłam czas, żeby skomentować. :)
    Rozdział cudo, śmiesznie tu trochę.
    I pewnie jak już się domyśliłaś, lubię Felixa! :D Rozbroił mnie kompletnie!
    Ja chcę już Fannisa, no <3
    Czekam
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam :)
    Zgubiony telefon? O nie! Ja bym nie wytrzymała ze świadomością,że gdzieś zgubiłam telefon,albo ze ktoś go znalazł i jakimś cudem zgadnął kod,a teraz przegląda całą jego zawartość!
    Okropne uczucie.
    Nie moge sie dociec następnego. Juz chce wiedzieć co bedzie dalej!
    Weny życzę ^^
    Buźka :**
    Gabi

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem !
    Rozdział - bajka *.*
    "Czy ten pies zjada ludzi ?" mnie powaliło xD
    Jestem cholernie ciekawa kto zawrócił Ance w głowie. Obstawiam któregoś z Norwegów ^^
    Do następnego;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Znalazłam chwilę i nadrobiłam pierwszą część oraz rozdziały z części drugiej i powiem ci, że podoba mi się to opowiadanie. Fajnie, że wplątałaś w nie swoją pasję, bo z pierwszej części wywnioskowałam, że interesujesz się psiakami. To nadaje temu opowiadaniu oryginalności. :)
    Co do reszty, czekam, aż dowiemy się kto jest obiektem westchnień Anki. Chociaż mam pewne domysły. :D
    Pozdrawiam i życzę dużo weny. ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Nooo, teraz to ja już wiem, o co chodzi z Fannisem! :D Ale muszę przyznać, że Anka zachowywała się jak osoba niestabilna emocjonalnie, chociaż ludzie zakochani odstawiają różne szopki. A Kaśka też jakaś niezadowolona, narzeczonego swojego olewa na rzecz Krausiego. :D Ale że ta Anka nic jej nie powiedziała...? Po chamsku zrobiła. Na miejscu Kaśki naprawdę bym się obraziła, bo przyjaciółka powinna meldować większe zmiany w swoim życiu. Jeśli odwróciła się od niej z powodu faceta, to chyba nie jest warta zachodu...
    Raz zgubiłam (bezpowrotnie) telefon i przeżyłam zawał na miejscu. Jestem pewna, że Kaśka się wróci i zastanie Ankę i Fannisa w dwuznacznej sytuacji. :D
    A tak poza tym to krótko jakoś. :/ Aaa, i liczby pisze się SŁOWNIE, a już na pewno nie zaczyna się o nich zdania (w sensie w zapisie cyfrowym). ;)
    Pozdrawiam i niech Cię wena nie opuszcza!

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobra jestem... Spóźniona, ale jestem!
    Nadrobiłam wszystko i jestem w szoku. Nie wiedziałam, że można tak znakomicie połączyć miłość do psów i skoków xd Też uwielbiam bordery, to takie pocieszne zwierzaki :P
    Wgl historia świetna a tym bardziej, że pojawia się niemiecka drużyna!
    A ten Severin co z nudów zaczepia naszą bohaterkę... Co on by zrobił bez tych wkładek :P
    Jestem strasznie ciekawa kogo serce zdobyła Anka i co z tego wyniknie, bo to bardzo interesujący temat hmmm... Nie trzymaj mnie w niepewności.
    A no i mam nadzieję, że telefon się znajdzie. Mam nadzieję, że to nie Iphone :P
    Czekam z niecierpliwością na następny :)
    Dużooo wenyyy życzę !!!
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
  12. z dwu tygodniowym opóźnieniem, ale jestem! na swoje usprawiedliwienie podam to, że powrót do szkoły po feriach to niezbyt miłe doznanie :/
    no ale wracając, ciekawość mnie zżera, któż jest tym "nieszczęśnikiem", w którym zakochała się Ania (no dobra, zajrzałam do bohaterów, by ich sobie odświeżyć, a tak kto? Fannis! i wszystko jasne). trochę dziwi mnie, że dziewczyna nie powiedziała nic swojej przyjaciółce, ale cóż, i tak czasem bywa.
    mam nadzieję, że telefon znajdzie się bez żadnych problemów i to w dobrym stanie. oby nie wpadł w jakieś niepowołane ręce, bo kto tam wie...
    obiecuję, że nie będę miała już takiego poślizgu! :)
    [its-written-in-the-stars - 2]

    OdpowiedzUsuń